Moja dewiza o „uleczalności” humanizmu to częściowo żart – ale tylko częściowo. Ta druga część to prowokacja do myślenia.
Bardzo szanuję prawdziwy humanizm – ten, który szuka zrozumienia człowieka, ten, któremu nie jest obce nic, co ludzkie, ten, który samemu człowiekowi przybliża zrozumienie siebie i świata.
Niestety dla wielu osób deklaracja „jestem humanistą” nie oznacza „jestem koneserem poezji, filozofii, malarstwa kilku kultur i epok, nad kominkiem mam reprodukcję Modiglianiego, a do poduszki czytuję w oryginale japońskie haiku, hebrajskie psalmy i Gilgamesza w sanskrycie” – tylko „w szkole nawet nie próbowałem zrozumieć przedmiotów ścisłych, bo wszyscy mówili, że normalny człowiek i tak tego nie zrozumie. Wykułem wzory, poprawiłem klasówkę na 3, i cieszyłem się, że nie miałem matmy na maturze”.
Nie wiem, nie mnie sądzić, kogo zniechęciła zła szkoła, kogo – krążące stereotypy matematyki jako czarnej magii dostępnej tylko wariatom, a komu się po prostu nie chciało. Moją misją jest to odczarować, pokazać, że przedmioty ścisłe są i bardziej zrozumiałe, i bliższe życiu, niż się to często sądzi.
A ich znajomość nie czyni człowieka gorszym humanistą. Świadkiem niech mi będzie sam wielki Leonardo, humanista nad humanistami, a zarazem genialny inżynier, który oprócz arcydzieł malarstwa i rzeźby zostawił po sobie projekty spadochronu, czołgu i helikoptera, wyprzedzając swoje czasy o drobne… pół tysiąclecia. Świadkiem Pascal, którego zakład zapisał się w historii filozofii, a którego prawo w hydraulice ożywia hamulce w każdym aucie. Świadkiem Goethe, od którego nasz Mickiewicz uczył się romantyzmu, a który oprócz Fausta napisał Farbenlehre – traktat o fizycznej naturze światła barwnego. Świadkiem Kopernik, genialny astronom i wybitny ekonomista po studiach… medycznych.
Zapraszam – fizyka i matematyka nie gryzą. Za to dają zęby i pazur ludzkiemu poznaniu.